Płotka życia.
Zmieniłem tytuł tego cyklu, gdyż jak uważnie przeczytaliście Koledzy poprzedni artykuł, moje wędkarskie życie rozpoczęło się od tej płotki. Do 14 roku życia spowodowała ona to, że za zgodą lub bez zgody rodziców każdą wolną chwilę poświęcałem na organizowanie coraz to lepszego sprzętu, na naukę wędkowania i teoretyczną (czytając nie wiele wydawanych w tym czasie publikacji wędkarskich) i praktyczną, łowiąc głównie ryby na opisanym wcześniej stawie w Oborach a także na kanale Palemona w Kwidzynie i okolicznych jeziorach. O ile uzyskanie zgody Rodziców na możliwość łowienia ryb w Kwidzynie nie było zbytnim problemem (musiałem tylko wykazać się pozytywnymi ocenami w szkole) o tyle samodzielny wyjazd do oddalonego o 18 km Klasztorka był już problemem. Z perspektywy upływu czasu mogę stwierdzić, że Rodzice moi byli bardzo tolerancyjni i odważni. Pozwalali mi bowiem na te wędkarskie wyprawy rowerem złożonym z różnych części, zdobytych, znalezionych lub przehandlowanych od innych kolegów za cenne w tym czasie dla dzieci i dorastającej młodzieży, inne znaleziska, głównie poniemieckie. Rower często ulegał awarii a wyprawa bez zapasowej dętki lub odrobiny butaprenu z kawałkiem pociętej starej dętki była niejednokrotnie skazana na konieczność kończenia jej piechotą lub „furmankostopem” (w początkowych latach 50-tych samochód osobowy w Kwidzynie miało tylko kilka osób). Wspomniałem wcześniej o doskonaleniu mego sprzętu wędkarskiego. Trzymetrowy kij leszczynowy, własnoręcznie wycięty i wysuszony, służył mi przez pierwszy rok wędkowania.
Żyłka i haczyki z trudem zdobywane, pieczołowicie chroniłem przed kradzieżą lub zniszczeniem. Spławik był najmniejszym problemem, gdyż długi czas używałem tylko własnoręcznie zrobionych z gęsiego pióra. Szczytem jednak mojego marzenia było zdobycie skuwki metalowej do wykonania dłuższego wędziska z czubkiem jałowca. Dwie takie skuwki pozwalały na wykonanie wędziska o długości około 5 m a jałowcowy czubek gwarantował jego wytrzymałość (łowiłem już w tym czasie nie tylko płotki ale również leszczyki i liny, które wymagały już wytrzymalszego sprzętu). Z takim właśnie sprzętem, z wędziskiem przymocowanym sznurkiem do ramy roweru i „plecako” podobnym workiem na karku jeździłem do Klasztorka na ryby. Podróż trwała od 2 do 3 godzin w zależności od pogody i sprawności sprzętu (np. częste spadanie z zębatek łańcucha bardzo opóźniało jazdę). Także sama jakość drogi strasznie opóźniała przybycie nad wodę. O ile do Wandowa droga była jeszcze jako taka (słaby asfalt ale asfalt) o tyle od Wandowa do Nowej Wioski był bruk a od Nowej Wioski do Klasztorka tylko droga polna ze ścieżką piaskową, którą przy dużej suszy niezbyt dobrze można było jeździć, gdyż wąskie opony roweru wgłębiały się w sypki piach, hamując jego prędkość.c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz